IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Princeton "Koliber" Regnier

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Koliber
Dyplomata

Koliber


Posty : 29
Data przyłączenia : 27/11/2014

Princeton "Koliber" Regnier Empty
PisanieTemat: Princeton "Koliber" Regnier   Princeton "Koliber" Regnier EmptyNie Lis 30, 2014 7:50 pm

Princeton "Koliber" Regnier M26DEug
Princeton "Koliber" Regnier 29wu714
Princeton "Koliber" Regnier 2zzlpvoPrinceton "Koliber" Regnier 52fiq8
Princeton "Koliber" Regnier 2mecnef
Princeton "Koliber" Regnier 118dety


"Witam. Jestem dziennikarzem. W swoich artykułach opisuję zwykle cuda - coś, czego nie da się wytłumaczyć za pomocą tego, co odkryto do tej pory. Coś, w co trzeba uwierzyć bezwzględnie, aby móc sobie samemu udowodnić prawdziwość tego "czegoś". Za każdym razem opisując cuda, znajdzie się ktoś, kto nie uwierzy. Sam niegdyś próbowałem tłumaczyć sobie wiele rzeczy sięgając po wiedzę spisaną przez ludzi w grubych książkach. Pisząc swoje dzieła, chcę przekonać niedowiarków. Bo wiara jest czymś bez czego życie traci swoje barwy.
W dzisiejszym artykule postaram się opisać postać poznaną przeze mnie w dzieciństwie. Uznałem jego istnienie za cud - nigdy później nie poznałem takiej osoby.
Koliber był bliskim znajomym mojej matki. Jestem w stanie sobie go przypomnieć jedynie przeglądając stare albumy, wypytując matkę o inne aspekty, wertując udostępnione stronnice jej pamiętnika. Dziś dopiero jestem w stanie potwierdzić niezwykłość tego kogoś.
Nosił imię Princeton. Zawsze przedstawiając się, dodawał, iż każdy może zwracać się do niego Koliber, ponieważ uważa, że jego imię jest o wiele trudniejsze do zapamiętania. Mimo to, niezwykle mocno zapadło mi ono w pamięci. Nazwiska już nie pamiętałem, lecz szybko odnalazłem tę informację. Regnier - którego za grzdyla nie potrafiłem powtórzyć, tym bardziej spisać. Jego urodziny zawsze hucznie obchodziliśmy w siódmym dniu listopada, lubiłem patrzeć na kwitnący na jego twarzy rumieniec kiedy wręczałem mu prezent wcześniej zakupiony przez mamę.
Jako dziecko miałem dużą wyobraźnię. To, że ten mężczyzna wyglądał tak nienaturalnie - jak z bajki - oraz potrafił zmieniać kształt swojego ciała nie było dla mnie niczym dziwnym. Teraz wiem, że musiał być Próżnym Krukiem, chociaż nie był wcale próżny ani wścibski, szatański niczym kruk. Był zupełnie inny. W końcu nigdy nie przybrał postaci tego czarnego skrzydlatego - najczęściej mogłem podziwiać jak szybko porusza mieniącymi się w słońcu, maleńkimi skrzydłami. Miał podłóżny dziób, oczy czarne jak węgielki, nóżki tak drobne, że bałem się ich dotknąć. Pamiętam go jako miętowego kolibra, pięknie ćwierkającego. Kiedy narzekałem, że ja tak nie potrafię, przepraszał mnie czułym głosem, usprawiedliwiając się swoim pochodzeniem. Pochodzi z Cor. Tak bardzo żałowałem, że nie urodziłem się tam, a on pocieszał mnie opisując minusy takiego życia. To on wytłumaczył mi czym jest śmierć, czym miłosć, a czym smutek. Zawsze był bardzo wyrozumiały, spokojny... Długi czas był moim aniołem stróżem.
Nie było dnia, aby nie przypomniał mi, że nie wolno nienawidzieć. Nie rozumiałem tego, a on na moje pytania dotyczące tego odpowiadał lakonicznie.  Raz nawet powiedział mi, że on bardzo trudzi się, by zniwelować każdą nienawiść w każdym sercu. Podobno jest dyplomatą ALASu. Jako berbeć nie rozumiałem czym jest ALAS ani kim jest dyplomata, lecz czułem, że to ktoś ważny.
Koliber miał bardzo długie włosy, na których często zaplatał warkocze. Mimo tego wcale nie wyglądał jak kobieta. Wiele razy, gdy byliśmy na spacerze, ludzie pytali, jakich farb używa. Jednak jego miętowe włosy  były naturalne w stu procentach. Były proste, gładkie, pamiętam jak pięknie pachniały. Chyba nigdy ich nie ścinał. Te często przykrywały jego bladą, podłużną twarz i smukłe oczy w smutnym kształcie o morskich tęczówkach, z których tak dobrze mu patrzyło. Miał długie rzęsy koloru włosów, a pod lewym okiem czarny pieprzyk. Jego nos był prosty i nieco wydłużony, zaś blade wargi zawsze delikatnie uśmiechnięte. Na twarzy posiadał jeszcze jeden pieprzyk, po lewej stronie brody. Zęby miał jak od linijki, białe jak śnieg, lecz rzadko je pokazywał w uśmiechu. We wszystkich emocjach był niezwykle delikatny.
Był bardzo szczupły i wysoki, nie potrafię określić na ile. Obojczyki ładnie mu wystawały, podobnie jak kości biodrowe. Zawsze ubierał się bardzo elegancko, wyprasowane miał chyba nawet skarpetki.  Patrząc na niego po prostu czuło się gdzieś w środku, że to ktoś kogo nie trzeba się bać. Od pierwszego wejrzenia wzbudzał w sobie sympatię każdego. Jego wygląd zewnętrzny pokrywał się idealnie z tym wewnętrznym.  
Jednak to wszystko nie było tak piękne, abym ze zdecydowaniem opisał go jako postać cudowna. Cudem było jego wnętrze. Nie sądziłem, że istnieje ktoś, kto jest bezwzględnie dobry. Tak, on był po prostu dobry. To wystarczyło, aby nazwać go cudownym.
Princeton niczego nie robił dla siebie. Chciał wyłącznie dobra innych, z chęcią poświęciłby siebie dla nawet najbardziej złej osoby. Wiele razy dawał się wykorzystywać, tylko po to, aby zobaczyć uśmiech na czyjejś twarzy. Uznawał, że do tego już został stworzony. Był delikatny, z kruchym sercem. Jednak wszystkie uczucia dzielnie ukrywał, nie chciał nikogo martwić, nie oczekiwał nigdy współczucia. Zawsze radził sobie sam, jednak innym pomagał w każdej możliwej sytuacji. Nie chciał rewanżu, nawet podziękowania go zawstydzały. Był bardzo skromny, cichy i spokojny. Nigdy nie widziałem go rozzłoszczonego, widocznie bardzo trudno jest go wytrącić z równowagi. Pamiętam go jako personę nadwyraz inteligentną, która rozumowała nieco inaczej niż inni. Wszystko potrafił wytłumaczyć delikatnie, tak, że nawet najbardziej przerażająca rzecz wydawała się być czymś przyjemnym. Jego głos nie był donośny, on sam nie był zbyt stanowczy, lecz nigdy nie było osoby, która zignorowałaby jego słowa i działania. Ton jakim się wypowiadał potrafił wbić się głęboko w serce, nawet takie najbardziej skamieniałe.  Rzadko mówił niepoważnie. Nawet żartując, skrywał w swojej kwestii jakieś drugie dno. Posługiwał się wieloma trudnymi epitetami, których jako dziecko nie rozumiałem od razu, ale on mi je tłumaczył.
Zawsze myślał pozytywnie. W każdej sytuacji był w stanie dostrzec ziarenko dobra, któremu pomagał wykiełkować z całych sił. Starał się rozstrzygnąć każdy konflikt kompromisem, nawet, kiedy to była sprawa zupełnie go nie dotycząca. Nie miał wrogów. A przynajmniej takich, którzy by mieli mu coś za złe. Ten facet po prostu nigdy nie zrobił niczego złego. Nie miał sobie nic do zarzucenia, chociaż on sam zawsze zaprzeczał temu. Niezbyt lubił słuchać komplementów, wolał chwalić innych. Chwalił, czasem przesadnie. Chwalił za dobre uczynki, delikatnie karcił za złe.
Był nienaganny, zwyczajnie we wszystkim idealny. Pięknie grał na fortepianie, pisał wiersze, przez które mama płakała, malował obrazy które można było pomylić ze zdjęciem. A najlepiej śpiewał. Często mi śpiewał, mojej matce również. Głos miał ujmujący, hipnotyzujący, docierający w głąb duszy. Uwielbiałem go słuchać, napawał mnie dziwnym spokojem wewnętrznym. Przy nim czułem się bezpieczny, jakby był silniejszy od każdego zła tego świata.
Raz jedynie nakryłem, kiedy w samotności siedział na polanie. W dłoniach trzymał kwiaty, a na kwiatach motyla. Po jego policzkach dwoma cienkimi strumykami płynęły lśniące w promieniach słońca łzy. Wargi miał wilgotne, lecz wciąż uśmiechnięte. Nie śmiał zaszlochać. Patrzył jedynie zapłakanymi oczyma na barwnego motyla, a słone krople kapały jedna za drugą na materiał jego spodni. Zrobiło mi się wtedy bardzo, bardzo przykro. Nie znałem powodu jego smutku, lecz sam popłakałem się wraz z nim. I tak płakaliśmy jeszcze długo. Ani raz nie odwrócił się ku mnie, ale miałem wrażenie, że był świadom o tym, że ma towarzystwo...
Pamiętam epizod, kiedy nie potrafiłem zasnąć. Przyszedł do mnie Princeton, chciałem usłyszeć z jego ust bajkę jego autorstwa. Zamiast tego on opowiedział mi o sobie. O swojej rasie. Wiedział dobrze, że jestem ciekaw, co jeszcze potrafi. Niczym się nie chwalił, jedynie mówił, co potrafi. Prócz zmiennokształtności, miał moc uzdrawiania. Potrafił utrzymać przy życiu jeszcze chwilę konającego motyla czy szerszenia, takie zabiegi na małych stworzeniach nie kosztowały go zmęczenia. Co innego w przypadku czegoś większego. Podobno zdarzyło się, że ratując czyjeś istnienie, sam niemal zniknął z tego świata. Wtedy skończył mówić. Tylko delikatnie głaskał moją czuprynę, a ja odpłynąłem w momencie.
Bardzo bał się bycia w centrum uwagi. Starał się wtopić w tłum, co i tak mu się nie udawało, dlatego zwykle uciekał w miejsca wolne od innych. Lubił spędzać czas sam na sam ze sobą. Źle czuł się w "stadzie", był samotnikiem.
Mojej matce w pamięć zapadła jego słabość do woni kwiatowej. Ale tylko tej naturalnej, na sztuczne perfumy kręcił uroczo nosem - jak stwierdziła ma rodzicielka.
Nie potrafił znieść cierpienia innych, jednak tylko tego prawdziwego. Niełatwo było go oszukać, wszelkie kłamstwa wyczuwał na kilometry, lecz mimo kiedy udawałem głodnego po obiedzie dał mi deser, tylko po to, abym się cieszył.
On sam nigdy nie jadał deserów. Rzadko w ogóle jadł, a jeśli już, częściej pił nektar pod postacią koliberka. Najwidoczniej musiał bardzo kochać kwiaty i naturę. Nie znosił bałaganu wokół siebie, kiedy nie miał co robić wycierał kurze. Matka zdradziła mi niedawno jego sekret. Podobno był homoseksualny, ale sam twierdził, że wszystko można kochać.
Dlaczego postać Princetona Regniera jest dla mnie cudem?
Odpowiedź jest prosta. Nie znajdziecie nigdzie na świecie osoby dobrej w stu procentach, żadno ying i yang. On w całości był dobry. Jest przykładem dla całej ludzkości. Cudem jest, gdyż nikt nie wierzy w istnienie tak ogromnego dobra jakie kryje się w jego sercu."
~ Artykuł Anonima z roku 2026.
Powrót do góry Go down
Bastard
Instruktor

Bastard


Posty : 96
Data przyłączenia : 11/02/2014

Princeton "Koliber" Regnier Empty
PisanieTemat: Re: Princeton "Koliber" Regnier   Princeton "Koliber" Regnier EmptyNie Lis 30, 2014 8:02 pm

Karta schludnie napisana, miło się czytało. Zauważyłem dwie literówki, jednak to nie jest nic ważnego, a najpewniej zwyczajny psikus klawiatury, która jest istnym wrogiem pisarzy!
I nie martw się, kochany Daray i tak pewnie Koliberka by znienawidził z samego faktu na pochodzenie.~
Bez większej ilości zbędnych ceregieli:
Princeton "Koliber" Regnier SAAsUrF
Powrót do góry Go down
https://dualvicis.forumpolish.com
 
Princeton "Koliber" Regnier
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Postaciowo :: 
Karty Postaci
-
Skocz do:  
Partnerzy







BlackButlerHunterxHunter PBFPrinceton "Koliber" Regnier 11302026965122181969Strefa Forumowych RPGSnM: Naruto PBFUpadli